kleks


Witajcie :) Dziś postanowiłam podzielić się z Wami opowiadaniem, które napisałam w 2003 roku. Zarezerwujcie chwilkę czasu. Życzę miłej lektury przy kubku dobrej kawy, albo herbaty :)


CZYSTOPIS

Jasne popołudnie. Światło padające przez szeroko otwarte okno. A przy nim starzejący się, lekko zgarbiony, lecz pełen wigoru pisarz. Rozejrzał się dookoła, spojrzał przez lufcik, nabrał powietrza, uśmiechnął się i wiedział, że nadszedł już czas. Usiadł przy starym lekko zniszczonym biurku. Wziął do ręki pióro i zanurzając jego koniec w atramencie zaczął pisać...

Tworząc zamykał oczy. Zamyślał się na długie chwile, by z następnymi pochylać się nad kartką i wpisać na nią kolejne wyrazy. Czasem drapał się po głowie, uśmiechał do swoich myśli, innym razem wyraźnie zwalniał tempo pisania, by przemyśleć każde słowo, każdy szczegół.

Nie był jak inni pisarze... Wiedział, że to co napisze będzie ostateczne, nie pozwoli sobie na zniszczenie tego co przyszło z powiewem weny. Jedyne czego mógł się dopuścić to nagły zwrot akcji, ale i z tym czekał do odpowiedniego momentu, kolejnych stron swoich powieści. Przez długie lata, kiedy tworzył... nie zmarnował więc ani jednej kartki. Ani jednej. Żadnej nie pogniótł, nie wyrzucił z niezadowoleniem do kosza… Na tym polegała jego wyjątkowość.
Kiedy nadszedł wieczór podkręcił światło lampy i sięgnął po łyk lekko słodzonej herbaty, by w skupieniu dokończyć kolejną stronę. Podczas pisania kolejnego wiersza... Na dole strony, nad którą pracował, pojawił się kleks.

Pisarz zastanowił się, spokojnie odłożył pióro i patrzył jak papier przesiąka atramentem.

"Dlaczego?"

- zapytał kleks, wytrącając z ciszy przyglądającego mu się z wyraźnym zainteresowaniem pisarza.

Ten przyjrzał mu się jeszcze dokładniej. Jego twarz rozpromieniła się i ze spokojem odrzekł:

"Chętnie Cię wysłucham".

Kleks, pełen napięcia i wyraźnie poruszony zawahał się, lecz zachęcony do kontynuowania, mimo wszystko, rozwinął zadane wcześniej pytanie:

"Chciałem być wielką literą rozpoczynającą zdanie....

Może... Nawet cały akapit...

Chciałem stać się kropką nad "i",

ogonkiem zahaczającym o linijkę,

wiersz poniżej...

Być kropką, kończącą zdanie,

albo.... wieloznacznym trzykropkiem... 



Chciałem...

Być głośny jak wykrzyknik.

Zamyślić się z myślnikiem...

Wywołać zaskoczenie jako znak zapytania...


Chciałem...

pełnić tu jakąś funkcję...

by moje istnienie miało sens...

Rozumiesz?


A kim się stałem?!

Czarną plamą,

do której nie zbliża się żadna litera,

bym jej nie wchłonął...

Do niczego niepodobny...

Bez żadnego znaczenia...

Przynoszę ból swoim istnieniem 

i przypominam o niedoskonałości tego świata...


Po co więc jestem?

Dlaczego?

Dlaczego takim mnie stworzyłeś?

Przypadek?

Czy to moje imię?

Czy pogniesz i wyrzucisz tę kartkę by nie widzieć mnie więcej?

Tak robią przecież wszyscy pisarze...

Tak robią...

Zawsze tak to się kończy..."

Pisarz nie chciał mu wcześniej przerywać, wysłuchał do końca... I patrzył wciąż na plamę atramentu. Nie mógł się nadziwić, jak piękne przybierała kształty... jak wyjątkowego charakteru nadała stronie jego powieści. Po prostu patrzył. Słowa. Docierały do niego ze spokojem, przyjmował je jedno po drugim... Poczuł litość i żal, potem przypływ ogromnej czułości.

Cisza.

Kleksowi wydawała się wiecznością.

Czuł jakby jego słowa rozchodziły się w pustkę. Inne z kolei z czasem rezonowały i powracały do niego z jeszcze większą mocą, przynosząc mu kolejny ból, kolejne ukłucie wątpliwości.


"Mówili, żeś nieomylny, że kochasz jak nikt!

Mówili, że bohaterowie Twoich powieści są doskonali,

Tobie podobni..., że wypisujesz w swych książkach piękne historie,

takie, które poruszają serce, dają nadzieję na najlepsze z możliwych zakończeń...!

Czemu więc...?!"

Kleksowi przerwało nagłe poruszenie papieru. Czuł, że unosi się wraz z kartką, coraz wyżej. Zlękniony przestał mówić. "Czy powiedział coś niestosownego? Czy skłamał choć jednym słowem? Czy spotka go za to kara? Za szczerość jaka wypływała z całej jego istoty?”.

"Nie bój się" -odrzekł pisarz.

Kleksa uspokoiły te słowa. Z ogromnym pragnieniem zaczął nasłuchiwać odpowiedzi pisarza, oczekując, że usłyszy coś na co czekał i czego łaknął od samego początku swojego istnienia. A i ta tęsknota wydawała mu się sięgać jeszcze dawniejszych czasów, tak była głęboka...

"Nie bój się"- powtórzył pisarz.

"Przyglądałem Ci się. Widziałem jak wnikasz w papier, jak przenikając powoli strukturę papieru, przenikasz go a on Cię pochłania.

Zapatrzyłem się... - kontynuował pisarz - zapatrzyłem się w Ciebie tak jak robi to mężczyzna spoglądający na wybrankę swojego serca, jak matka zaglądająca do wózka długo oczekiwanego przez nią dziecka".

Kleks nie wierzył, nie rozumiał: "Do kogo kierowane są te słowa, czy do niego? ". Nigdy podobnych nie słyszał i z trudem postanowił, że wysłucha ich do końca.

"Widziałem w Tobie przesycenie barwy, poznałem jej głębokość..."

Coraz trudniej było kleksowi przyjmować te zdania. Chciał uciec, lecz nie miał jak, nie miał dokąd... To co słyszał dotykało płaszczyzn tak delikatnych i tak dawno nie odwiedzanych... zapomnianych i jak to odczuwał najciemniejszych... Jeszcze raz zdecydował, że da mówić pisarzowi. Czuł jednak, że stąpa po niebezpiecznym dla niego gruncie. Mimo wszystko... zaufał.

"Nie bój się"- jeszcze raz powtórzył pisarz.

"Byłem przy Tobie od zawsze i na zawsze przy Tobie zostanę. Nie obawiaj się, że pognę tę kartkę. Nie jestem jak inni pisarze. Poznaj mnie. Czy krawat, który noszę nie przypomina Ci czegoś?". Kleks nieśmiało spojrzał w górę i nie wierzył... Na białym suknie jedna przy drugiej znajdowały się plamy, różnobarwne, jasne, ciemne... różnych kształtów i wielkości. Niektóre bardzo do niego podobne.

"Jak to?" -zapytał kleks i zamilkł.

"Już dawno przewidziałem Twój wygląd, barwę jaką nadam Twojemu wnętrzu i miejsce, w którym Cię umieszczę... Czy nadal wątpisz?"

Kleks onieśmielony i poruszony niedawno usłyszanymi słowami, zamilkł. Czy mógł żądać czegoś więcej...ponad to co rzekł pisarz?

Rozum podpowiadał mu, że to koniec buntu i wątpliwości. Nie odczuwał jednak pokoju. Przecież dobrze znał smak każdej gorzkiej chwili. Pamiętał jak pragnąc podzielić się sobą z innymi, lub próbując przyjąć coś od nich, pochłaniał to, co mu było najdroższe i sprawiał, że znikało. Wspomnienie to nigdy go nie opuszczało, zespalało się z nim i niszczyło powoli wszelką nadzieję, wprowadzało w ciemność. "Gdzie wtedy byłeś?"- myślał. Przepełniony głodem, którego nikt wcześniej nie zaspokoił, spojrzał pytająco na pisarza.

Ten spoglądając na papier ponownie zaczął mówić:

-"Widziałem jak Twoje ramiona szukając oparcia, rozciągały się coraz bardziej.

Widziałem jak chciały wciąż więcej i więcej.

Mój drogi, widziałem jak więcej już nie mogły".

"A więc i wtedy nie byłem sam?" - pomyślał kleks.

"Czy mogę ci zadać jeszcze jedno pytanie?"- zapytał pisarza.

"Proszę, pytaj"- przyzwolił ciepłym głosem.

"Każda litera łącząc się z inną tworzy wyraz, zdanie. Te tworzą kolejne strony, rozdziały, powieści, tomy... sploty zdarzeń, wątki, fabuła, piękno niepewności i niecierpliwość oczekiwania... Radość, lub rozczarowanie zakończeniem.

Nigdy nie połączyłeś mnie z żadną z liter, nie dałeś poznać czym jest smak sensu i bliskość niedoskonałego ideału. Moje ramiona rozciągały się, lecz nikt w nie nie zawitał. Nie wybrał ich, by w nich pozostać i spoić się w jedną kompozycję, podobną Twojemu krawatowi. Czy to możliwe, aby wzruszyć moje wysuszone ramiona, poruszyć to co skończone, obdzielić sobą kogoś? Jest we mnie tak ogromna tęsknota.... Pragnę kochać. Całym sobą pragnę. Atrament kiedy wsiąka w papier pozostaje na zawsze tam gdzie jest. Taki się stałem i nie śmiem..."

W tej samej chwili na kartkę papieru,

tuż obok kleksa,

spadła kropla,

łza pisarza. 


Komentarze

Popularne posty